poniedziałek, 9 stycznia 2017

Kryminał po łódzku

Kocham cegłę! Uwielbiam mury, kamienne drogi, tajemnicze przejścia i budynki z ubiegłego wieku. Poprzemysłowe gmachy i wyjątkowy klimat Łodzi, sprawiają, że nie wyobrażam sobie życia w innym mieście. Z każdym dniem odkrywam ją na nowo, z każdym spacerem widzę więcej. Właśnie dlatego, kiedy tylko dowiedziałam się, że najnowsza powieść Katarzyny Bondy rozgrywa się w Łodzi, koniecznie musiałam ją mieć. Jednak czy zapłonęłam miłością do regionalnego kryminału?


Tytuł: Lampiony
Autor: Katarzyna Bonda
Wydawnictwo: Muza
Egzemplarz przekazany dzięki współpracy z: PanTomasz.pl

Lampiony to już trzeci tom losów Saszy. Tym razem słynna profilerka trafia do Łodzi, w której ma pomóc w uchwyceniu sprawcy tajemniczych pożarów i wybuchów. Sprawa nie należy do najprostszych. Tym razem nie brakuje śladów, prawdziwą zmorą jest ich zatrzęsienie. A do tego życie osobiste Saszy powoli popada w ruinę. Czy profilerka jest w stanie odłożyć wszystko na bok i... zrozumieć Łódź? Bo tylko w ten sposób zdoła rozgryźć zagadkę tak bardzo związaną z miastem, jak żadna wcześniej.

Muszę przyznać, że ta książka okazała się dla mnie sporym wyzwaniem. To nie była łatwa przygoda, to nie był lekki kryminał do poduszki. Powieść z jednej strony intrygowała mnie, z drugiej męczyła. Nie zawsze przykuwała całą moją uwagę, a jednocześnie wystawiała na próbę całą moją koncentrację.

Na początku koniecznie muszę zaznaczyć, że nie jest to typowy kryminał. Nie mamy głównego wątku sprawcy i ścigających go policjantów. Bardzo dużo faktów poznajemy już na samym początku, a czytelnik nie skupia się na uchwyceniu tego, kto jest winny. Tak naprawdę bardzo ciężko wyłapać, a następnie utrzymać uwagę na głównym wątku. Wszystko dlatego, że tematów i problemów pobocznych jest tak wiele, że można by było obdzielić nimi kilka książek. Nie ma bohaterów, którzy pojawiają się anonimowo. Każda postać, która występuje w fabule, chociażby była nieistotna, zyskuje swoje pięć minut. Jest między nimi co prawda gęsta sieć powiązań, jednak jej zawiłość bywa męcząca. Głównie dlatego, że nie sposób wszystkiego zapamiętać, zaważyć czy wychwycić. A fakt, że na trzy setnej stronie, wciąż są wprowadzane nowe postaci, jest już moim zdaniem zbytkiem. Po co to wszystko? Przecież nie dla fabuły. Sam fakt, że jedna z bohaterek poznaje osobę, o której ktoś później wspomni w paru słowach, nie jest dobrym uzasadnieniem całej sceny. Chyba, że chodzi o miejsce. Tło wydarzeń w tym wszystkim odgrywa większą rolę niż aktorzy.

Katarzyna Bonda wielokrotnie podkreślała, jak istotne dla jej fabuły okazało się miasto. Całkowicie podzielam jej miłość, ale... zupełnie nie wyczuwam w powieści. Więcej w niej przesądów i stereotypów niż rzetelnych faktów. Tak wiem, nie jest to przewodnik ani tym bardziej historia autentyczna, ale jednak... chwilowe zachwyty nad wyglądem kamienic i pochwały ku czci mieszańców nie zmieniają faktu, że autorka wciąż potwierdza stereotyp „miasta meneli”. Czasami łapałam się za głowę czytając o tej liczbie nieprawości i okropieństw. Sama mieszkam w centrum, chodzę opisywanymi ulicami, a jednak nie obserwuję tylu pijaków czy innych podejrzanych typków. Również gwara średnio do mnie przemówiła. Niestety, była mocno na siłę. Nie ma co ukrywać, my nie mamy aż tylu regionalizmów. Kilka mi znanych nie pojawiło się w książce, za to sporo innych widziałam pierwszy raz w życiu. Dzieckiem nie jestem, parę placówek edukacyjnych skończyłam i rozmawiałam z wieloma ludźmi, a jednak... nigdy nie słyszałam określenia „bałuciarz”. Sens wychwytuje, ale kto tak mówi?

Wisienką na torcie i miłym dodatkiem były za to opisy miejsc, które znam. Tło wydarzeń to dla mnie najbliższa okolica, dlatego nie raz z uśmiechem czytałam o Manufakturze, ul. Piotrkowskiej czy Centrum Porozumień. Nie ma co się jednak łudzić. Zakres terytorialny to jednak głównie dwie dzielnice, a te mniej charakterystyczne nie zostały w powieści nawet wspomniane. I jeszcze raz zaznaczę, że wiem, że to nie dokument. Jednak gdy miasto jest aż tak istotnym bohaterem, jego tendencyjne przedstawienie budzi pewne opory.

Ciekawym wątkiem pobocznym jest życie osobiste profilerki. Sasza nie jest typową kobietą, nie tworzy klasycznego związku, a już tym bardziej rodziny. A jednak ma dziecko i jakoś musi znaleźć dla niego miejsce w swoim życiu. I to chyba najbardziej zaintrygowało mnie w powieści. Nietypowe w kryminalne, prawda? I paradoksalnie, sam udział Saszy w aferze przestępczej wydał mi się mniej istotny. Coś tam robiła, przesłuchiwała, typowała, a nawet brała udział w jakiejś tajnej (również dla mnie) akcji. A mimo to, mnie bardziej interesowała Karolinka tęskniąca za mamą.


W fabule dzieje się tak wiele, że nie sposób spamiętać wszystkiego. Nie raz musiałam się cofać i szukać wcześniejszych scen, by zrozumieć akcje. Lampiony to pod względem historii powieść ogromna, wielowątkowa, bardziej obyczajowa niż kryminalna. To opowieść o ludziach, którzy tak nieudolnie szukają szczęścia, jak miasto sławy. I jeśli dalej będą szli tą stroną, mogą się sparzyć, a nawet... spłonąć. Niczym noworoczne lampiony, zbudowane z marzeń i płonnych nadziei.


2 komentarze:

  1. Ostatnio przeczytałam kilka powieści K. Bondy i muszę przyznać, że mi się podobały. Lampiony czekają na swoją kolej, mimo, że Twoja recenzja średnio zachęca. Mam jednak nadzieję, że się nie zawiodę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma inny gust. Mam nadzieję, że Tobie się spodoba :)

      Usuń

Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!

Tu mnie znajdziesz

Copyright © 2018 Recenzje na widelcu
| Distributed By Gooyaabi Templates